Słyszłeś/słyszałaś często, jak pięknym miastem jest Lizbona? Ja również. Dlatego postanowiłam spędzić w niej kilka dni roku pańskiego 2019. Jednak pomimo wielkich starań, by to miasto docenić, nie potrafiłam się w nim zakochać. Sytuację ratowały dla mnie trzy rzeczy: Pasteis de Nata (sławne, portugalskie ciasteczka), aluzejos (portugalskie kafelki) oraz graffiti w Lizbonie. Są to jedyne powody, dla których, moim zdaniem, można o Lizbonie mówić z zachwytem. Dziś skupię się na street arcie.
Skąd wzięła się ta moja miłość do “pomazanych ścian”?
Zawsze kochałam graffiti. Na osiedlu, na którym się wychowywałam, koledzy (bo jednak rzadziej koleżanki) ciągle biegali gdzieś ze sprayem, malując i zamalowując, co popadnie. Czasami były to tunele na trasie do gimnazjum, czasem pociągi ubogiej stacji Krosno PKP. Nie było Instagrama, nie było Internetu – nie było więc dostępu do inspiracji i kanałów propagandy 😉 Prace doceniali lub krytykowali wyłącznie znajomi, zazwyczaj zniesmaczeni nimi przechodnie lub… policja ^^.

Były to piękne czasy, gdy każda praca zdawała się być bardzo wyjątkowa i łapała mnie za serce. W ten sposób wielu młodych ludzi mojego pokolenia mogła wyrazić siebie, swoje emocje, uczucia, frustrację czy miłość 🙂 Do dziś pamiętam jak “Siwy” nabazgrał sprayem moje imię na oknie szkoły. Jako niezbyt dojrzała jeszcze 16-latka uznałam to niezwykle romantyczny gest heh. Od tego czasu trochę dojrzałam i sama nie godzę się na wandalizm i niszczenie cudzej własności. Jednak nigdy nie mogłam uwierzyć, jak ludzie mogą nazywać wandalizmem prace, które upiększają miasto, manifestując piękne ideologie i, przecież niejednokrotnie, prawdziwy zmysł artystyczny młodzieży. Moje miasto dzięki tym dziełom zaczęło dla mnie żyć.
Graffiti w Lizbonie – historia ruchu grafficiarskiego na świecie
Graffiti to m.in. obrazy, podpisy, rysunki dotykające wszelakich tematów, które zostają umieszczone w przestrzeni publicznej lub prywatnej. Zazwyczaj są dziełami anonimowych twórców lub zostają opatrzone pseudonimem “nickiem” autora. Tworzy się je, cóż, nie oszukujmy się, często bez zgody właściciela danej przestrzeni.

A teraz trochę historii! Czy wiesz, że graffiti tworzono już w starożytności, a były to napisy na murach wyśmiewające polityków? Tradycja ta sięga więc czasów antycznych. Za początek współczesnego ruchu graffiti traktuje się jednak dopiero przełom lat 60., 70. XX wieku. Wszystko zaczęło się od tagów markerami, ale pojawienie się farb w sprayu zmieniło wszystko. Sztuka nabrała rozmiarów i kolorów, rozpoczynając epokę trwająca po dziś dzień.
Graffiti w Lizbonie – graffiti językiem miasta
Ale teraz o Lizbonie. Nic tak nie pasuje do tej smutnej, szarej i biednej (na moje oko) Lizbony jak kolorowe graffiti, które tknęło w nią trochę piękna. Miasto dzięki nim naprawdę ożywa i nabiera uroku. Nie chciałabym oglądać Lizbony bez tej street art-owej odsłony. Szczególnie te najmniej sympatyczne dzielnice powinny być, moim zdaniem, wdzięczne lokalnym “artystom”. Cudzysłów stawiam tu jedynie dlatego, że po dziś dzień nawet, tworząc mini dzieła sztuki na zniszczonych i opuszczonych budynkach, uważani są oni za wandali.

Niektóre graffiti są zaangażowane społecznie, inne mają rozbawić czy po prostu dać wyraz emocjom. Bez względu na to, jaki cel im przyświecał podczas tworzenia, stanowią one dekorację i ozdobę miasta, które bez nich zagubiło by się w swojej własnej szarości i nieporządku.


Każdemu miastu nadgryzionemu zębem czasu, borykającemu się ze zniszczoną architekturą, brudnymi ulicami i monotonią blaszanych sklepików życzę tak zdolnej, artystycznej młodzieży (a może i dorosłych?) jaka żyje w Lizbonie. Życzę mu ludzi, którzy w miejscu brzydoty potrafią wymyślić coś pięknego.



Podsumowanie lizbońskiej historii graffiti
Chcesz dowiedzieć się więcej o zwiedzaniu Lizbony? Proszę – tutaj relacja z naszego 3-dniowego zwiedzania ^^ Ale uważaj! Wciąż nie znajdziesz tam wielu zachwytów 😉 Możesz też poczytać o ślicznych portugalskich kafelkach aluzejos oraz… czerwonych hydrantach, które w tym nietrafionym mieście złapały mnie za serce.
Natomiast barwne graffiti urzekły mnie również w innych miastach. Jeśli też kochasz street art, warto wybrać się do hiszpańskiej stolicy palm i graffiti – Elche. Sprawdź też koniecznie, jak wiele pod tym względem mają do zaoferowania moje ukochane Ateny czy cudowne, baśniowe Wilno. A jeśli chcesz wybrać się gdzieś, gdzie architektura nie potrzebuje upiększeń, zwiedź zjawiskową, secesyjną Majorkę lub nowoczesną Walencję!
Jors łyf lof,
Digitalowa Wiedźma